Czas jest jednym z najcenniejszych zasobów na giełdzie: pozwala inwestować stopniowo, nie podejmując wielkiego ryzyka. Najwięcej tego aktywa posiadają rzecz jasna najmłodsi. To jedna z największych zalet pomysłu tzw. baby bonds, czyli „obligacji dziecięcych”. Zakładają one nadanie noworodkom określonej sumy do spożytkowania na rachunku inwestycyjnym. Ekspert finansowy Hans Selleslag omawia metodykę, zalety i wady takiego rozwiązania.
Na decyzję o posiadaniu dzieci od zawsze wpływała nie tylko chęć założenia rodziny, ale także czynniki ekonomiczne. W gospodarce agrarnej rodziny mogły dzięki prokreacji liczyć na większe przychody. Każde dziecko pracowało bowiem w gospodarstwie, dokładając się do budżetu domowego. Obecnie sytuacja zasadniczo się odwróciła. Brak stabilizacji finansowej i socjoekonomiczne wyzwania związane z utrzymaniem dzieci zniechęcają do ich posiadania. W badaniu Domu Badawczego Maison i Instytutu WEI respondenci wskazali, że do decyzji o posiadaniu dziecka mogłyby skłonić ich: wyższe zarobki netto (81%) polepszenie sytuacji materialnej (80%) lub poprawa sytuacji na rynku pracy (76%).
W nowszym badaniu CBOS na temat pro-rodzinnych działań rządu to właśnie formy wsparcia finansowego były wskazywane najczęściej (37% respondentów) jako najbardziej przydatne i zachęcające do posiadania dzieci. Niedawno coraz częściej podnosi się pomysł baby bonds, który wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom, dostarczając jednocześnie wielu innych korzyści.
S&P500 jako świnka skarbonka
Larry Fink, dyrektor zarządzający BlackRock, poruszył ideę przyznawania każdemu dziecku rachunku z obligacjami w swoim corocznym liście adresowanym do inwestorów. Można podejrzewać, że nie jest w tym bezinteresowny – prowadzi w końcu największą na świecie firmę inwestycyjną z aktywami o wartości 11,6 biliona dolarów. Do tego Fink postuluje, że środki mogłyby być przeznaczane np. na fundusze indeksowe, z których słynie BlackRock. Jednak CEO nie jest autorem pomysłu baby bonds, który był przedmiotem dyskusji w kręgach ekonomicznych w USA już od jakiegoś czasu. Idea jest znana także na forum polityki, a w amerykańskim senacie rozpowszechnia ją Cory Booker.
Natomiast wsparcie Finka przenosi tę koncepcję na nowy poziom. To dlatego, że obligacje dziecięce zaczynają być postrzegane nie tylko jako program społeczny, ale także sposób na włączenie każdej osoby w globalną gospodarkę od najmłodszych lat. Zakładany kapitał początkowy miałby wynosić 1000-5000 dolarów na dziecko, czyli ok. 3500-19000 zł. Te środki, zapewniane przez rząd albo sektor prywatny, miałyby być inwestowane w zdywersyfikowany portfel.
Ogromny potencjał obligacji dziecięcych dostrzega się obliczając przykładowe potencjalne zyski z wpłaty na indeks S&P 500. Jego średni wzrost w ciągu ostatnich dziesięcioleci to 7 proc. Inwestując 19000 zł przy takiej rocznej stopie zwrotu uzyskuje się ponad 64000 zł po 18 latach. Tak naprawdę są to zachowawcze szacunki, nie uwzględniają też corocznych dopłat, które mogą zwielokrotnić wynik.

Wszechstronna alternatywa świadczeń socjalnych
Obligacje dziecięce mogą wywołać wiele pozytywnych zmian, w tym w indywidualnych lub nawet społecznych postawach. Rodzice często uznają za ważne, by uczyć dzieci oszczędzania. W tym wypadku, zamiast skarbonki, używaliby do tego instrumentów inwestycyjnych, dzięki czemu najmłodsi mogliby zapoznać się z najefektywniejszymi sposobami odkładania pieniędzy. Co więcej, zwiększyłoby to niebagatelnie świadomość ekonomiczną już po wejściu w dorosłość.
Pewne skutki można będzie odczuć prawdopodobnie jeszcze wcześniej. Na myśl przychodzi spadająca dzietność. Zgodnie z badaniami jest ona uwarunkowana m.in. ekonomicznie, zwłaszcza w Polsce. Baby bonds mogłyby sprawić, że rodzice będą pewniejsi przyszłości swoich dzieci i ułatwiłyby zapewnienie im godnego życia. To z kolei może skłonić do decyzji o założeniu albo powiększaniu rodziny.
Młodzi ludzie w starzejącym się społeczeństwie są „aktywem”, o które należy dbać. Obligacje dziecięce uniezależniłyby ich od świadczeń socjalnych, tworząc bufor ekonomiczny, zapewniający środki na edukację, mieszkanie czy biznes. Mogłyby też zaowocować równiejszym społeczeństwem, zwłaszcza jeśli kapitał początkowy będzie wyższy dla dzieci z rodzin o niskich dochodach.
Kluczowym postulatem orędowników baby bonds, takich jak senator Cory Booker, jest właśnie zmniejszanie nierówności społecznych. Również Fink promuje ideę, że kapitał powinien pracować dla wszystkich, a nie tylko dla elity. Parafrazując jego słowa, jeśli każdy noworodek będzie stawał się inwestorem, to zwiększy się oczywiście baza klientów gigantów takich jak BlackRock, ale także zmieni się powszechne postrzeganie inwestowania: z przywileju bogatych stanie się chlebem powszednim.
Nie wylać dziecka z kąpielą
Żaden pomysł nie jest idealny, a na rynkach finansowych istnieją przecież zagrożenia. Bywają one niestabilne, jak w trakcie kryzysu z 2008 r. lub załamania w 2020 r. w wyniku pandemii. To rodzi pytania o to co się stanie, jeśli obligacja dziecka zostanie zdewaluowana i kto będzie za to odpowiedzialny: państwo, firmy zarządzające czy rodzice?
Niewątpliwie będzie trzeba podjąć również odpowiednie kroki, aby uniknąć sytuacji, w której program stanie się sposobem na szybki zarobek dla pośredników finansowych, a nie realną pomocą dla rodzin. Larry Fink może widzieć rozwiązanie w skalowaniu oraz dywersyfikacji, ale szczegóły wciąż nie są znane.
Jak przy każdym działaniu inwestycyjnym należy rozważyć, czy warto podjąć ryzyko. Faktem jest, że nierówności powodują już niepokoje społeczne, które baby bonds mogą łagodnie rozładować. Na niekorzyść pomysłu działa to, że pierwsze pokolenie weszłoby w dorosłość z kapitałem w kieszeni dopiero za 20-30 lat. Obligacje dziecięce wymagają więc cierpliwości, nim zapewnią stabilność.
Baby bonds nie wydaje się tylko kolejną inicjatywą finansową. Ta propozycja może zredefiniować podejście do zakładania rodziny, równości społecznej i długoterminowego dobrobytu, a stawką skutecznego programu obligacji dla dzieci jest realna demokratyzacja rynków finansowych. Niezależnie od powodzenia, ten pomysł jest przedsmakiem bardziej inkluzywnej gospodarki, która daje perspektywy na przyszłość niezależnie od obecnego stanu posiadania.
Hans Selleslag,
Doradca finansowy i ekspert Freedom24
Doradca finansowy i ekspert Freedom24
Zastrzeżenie: Twój kapitał jest narażony na ryzyko. Wyniki osiągnięte w przeszłości nie wskazują na przyszłe wyniki i nie ma gwarancji, że jakakolwiek strategia inwestycyjna osiągnie swoje cele. Ważne jest, aby przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji inwestycyjnej przeprowadzić dokładne badania i rozważyć zasięgnięcie porady wykwalifikowanego specjalisty finansowego. Dostęp do określonego instrumentu finansowego podlega testowi odpowiedniości.
Hans Selleslagh zaczął swoją karierę jako doradca finansowy w kilku bankach zanim ukończył studia. Zbliżając się do trzydziestki zdecydował się zostać przedsiębiorcą: założył i przez 11 lat pomyślnie prowadził własną agencję bankową, którą następnie sprzedał. Dzięki silnemu zainteresowaniu inwestowaniem, Hans zdobył dogłębną wiedzę i liczne osiągnięcia w inwestowaniu, dzięki mocnemu skupieniu na tym polu. Jego zaawansowane umiejętności analizy finansowej oraz techniczną wiedzę rynkową potwierdzają certyfikaty CFA i CMT. Te zdolności kształtują wyczerpujące podejście Hansa do doradztwa finansowego i strategii inwestycyjnej.
Freedom24 to broker internetowy będący częścią międzynarodowej grupy inwestycyjnej Freedom Holding Corp. Akcje holdingu notowane są na giełdzie NASDAQ, a jego działalność jest regulowana przez amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełd (SEC). Freedom24 oferuje swoim klientom bezpośredni dostęp do największych światowych giełd papierów wartościowych, profesjonalną analitykę papierów wartościowych oraz dedykowane aplikacje handlowe.
Platforma Freedom24 jest dostępna dla użytkowników w Polsce od 2021 roku z biurem przedstawicielskim zlokalizowanym w Warszawie oferującym wsparcie użytkownikom w języku polskim.
Więcej informacji można znaleźć na stronie internetowej: www.freedom24.com
Kontakt dla mediów: